W swoim czasie słynna była książka Orwella "Rok 1984". Jednym z narzędzi, jakimi chciano ujarzmić niepokorną myśl przeciętnego człowieka, było stworzenie specjalnego słownika i specjalnej gramatyki, które uniemożliwiały wyrażanie niewygodnych dla panujących myśli.
Dziś obserwujemy procesy antycypowane przez owego twórcę fikcji literackiej. Między innymi dotyczy to pojęć związanych z trzeźwością człowieka.
W języku angielskim funkcjonuje słowo "teetotal", co można przetłumaczyć na polski jako "całkowite T", a w niektórych krajach istnieje ironiczne zniekształcenie "teatotal" czyli "całkowita herbata" – i wtedy (jak piszą w Wikipedii) używane jest bez negatywnego podtekstu. Czyli „teetotal” ma taki negatywny podtekst. A tymczasem pojęcie ma oznaczać abstynenta - człowieka dobrowolnie nie korzystającego z napojów alkoholowych przez całe życie (por. en.wikipedia.org).
W języku polskim niektórzy chcą sobie przeciwstawić „trzeźwość” i „abstynencję”. Nie tylko traktuje się trzeźwość jako stan między stanami nietrzeźwości, ale wręcz uważa się, że można być trzeźwym pijąc alkohol. Seta, dwie. Dopóki człowiek o władnych siłach może wstać, Policja co prawda nie podziela tego zdania, bo uważa, że po wypiciu 10 ml alkoholu kierowca jest w stanie wskazującym, a po dwóch takich dawkach w stanie nietrzeźwym (czyli po dwóch piwkach). Kto by tam jednak zwracał uwagę na policjantów, o których opowiada się tyle dowcipów. Są ludzie, którzy mają „mocne głowy” (Tu drobne ostrzeżenie: Jeśli kto ma „mocną głowę”, czyli toleruje dużą ilość alkoholu, to jest to ostatni dzwonek, by natychmiast przestać pić, bo za chwilę zostanie się alkoholikiem). Pojęciu "abstynent" usiłuje się nadać wydźwięk negatywny, równoznaczny z alkoholikiem. Abstynencja to niby dla alkoholików, a dla nie-alkoholików co najwyżej „trzeźwość”, a jak już abstynencja, to tylko w sierpniu, traktowana jako dopust Boży (por. http://www.diecezja.waw.pl/dokument.php?id=741). Jedna z gazet pisała nawet, że abstynencja nie jest stanem normalnym, podobnie jak alkoholizm (http://www.ggn.kuria.gliwice.pl/2002/index.php?numer=33&art=01, Gliwicki "Gość Niedzielny", 18.08.2002 [33], Wesele Wesel w Koszęcinie). W ten oto sposób deprecjonuje się tych, którzy chcą porzucić nałóg pijaństwa - są niby równie nienormalni jak ci, którzy chleją. Ale także deprecjonuje się tych, którzy mają tyle rozsądku w głowie, że w nałóg popaść nie chcą - dobrowolnych abstynentów, którzy swą postawą mogą pomóc abstynentom przymusowym. Próbuje się doprowadzić do tego, by ludzie swej abstynencji się wstydzili.
Mówi się o "kulturze picia", czyli twierdzi się, że pić alkohol to może być coś kulturalnego. Z drugiej strony (por. en.wikipedia.org) twierdzi się, jakoby np. nie wypicie alkoholu przy toaście było czymś niekulturalnym. Mamy zatem do czynienia z czymś, co nazwać można "kultem picia".
Tymczasem błogosławiony ksiądz Bronisław Markiewicz twierdził, że kto dzieci i młodzież z kielichem w ręku wychowuje, jest zdrajcą narodu i wiary. A kto jest pierwszym i stałym wychowawcą dzieci i młodzieży? Zawsze i wszędzie? Rodzice. Czy więc rodzice nie powinni być przypadkiem abstynentami?
Czy więc stan abstynencji jest stanem normalnym czy nienormalnym? Kto ma rację?
Zauważmy jeszcze, że generalnie istnieje lęk przed jawnym powiedzeniem prawdy o szkodliwości używek: narkotyków, papierosów, alkoholu czy antykoncepcji. Wymijająco mówi się o „miękkich narkotykach”, papierosach „light”, „kulturalnym piciu”, „antykoncepcji light” pozostawiając w domyśle, że owszem są być może złe narkotyki, papierosy, alkohol, środki ubezpładniające czy dzieciobójcze, ale to nie te, które właśnie trzymasz w ręku. Lęk przed powiedzeniem prawdy o złu, które dany człowiek czyni, to lęk przed fundamentalnym pytaniem: co to znaczy, że coś jest dobre, a coś złe.
W szkole dzieciom pałkuje się do głowy, że różni ludzie mogą mieć różne opinie, widzieć z innej perspektywy, i nie ma jedynie słusznej. Otóż przed laty wędrowałem z kolegą po górach i w pewnym momencie zaczął mi tłumaczyć, że idziemy dobrą drogą, bo wg mapy idziemy z prądem rzeki. Skautem nie jestem, ale spojrzałem na rzekę i dostrzegłem, że nie podziela zdania mapy, czy też tego, jakie zdanie o zdaniu mapy miał kolega. Gdy mu na tę rozbieżność opinii zwróciłem uwagę, on nie bronił swego zdania, tylko się obróciliśmy i w trzygodzinnym maratonie zdążyliśmy na ostatni pociąg. Bowiem nie liczy się pluralizm opinii, tylko twarda, obiektywna rzeczywistość.
Nas początek uświadommy sobie, że podstawowym celem człowieka jest osiągnięcie po śmierci zbawienia – szczęścia wiecznego. Skąd wiemy, że istnieje coś po śmierci.? Przed dwoma tysiącami lat żył pewien Jezus, który głosił jak na owe czasy dość dziwną naukę („twarda jest ta mowa i któż może jej słuchać”), więc go wedle współczesnych standardów aresztowano, skazano i powieszono (na krzyżu), gdzie w mękach umarł. Ale, po trzech dniach zmartwychwstał. Co ponad wszelką wątpliwość potwierdziło to, co sam głosił – t.j.l że jest Bogiem, panem nad całym wszechświatem, jego stwórcą, więc wiedzącym wszystko i zawsze. I tenże Jezus właśnie niedwuznacznie wspominał o piekle – miejscu wiecznych mąk dla tych, którzy za życia Boże prawo łamali, grzeszyli, oraz o niebie, „miejscu, gdzie jest mieszkań wiele”, dla sprawiedliwych. Więc co do istnienia nieba dla sprawiedliwych i piekła dla niesprawiedliwych nie ma wątpliwości.
Co więcej, Chrystus poinformował nas, że dostać się do nieba ma szansę każdy. Tylko musi z niej skorzystać. A czyni to przez całe swe postępowanie. Toteż w każdej chwili życia, przy każdej decyzji musimy myśleć o zbawieniu i tak postępować, by na nie zapracować. Czy pracujemy, czy odpoczywamy, czy rozmyślamy czy się bawimy, zawsze musimy to na chwałę Bożą czynić. Czy w małżeństwie, czy przygotowując się do niego, czy ucząc się w szkole, czy studiując. W każdej chwili decyduje się o naszym zbawieniu. Choć nie jesteśmy doskonali, musimy się takimi stawać, bo do tego wezwał nas sam Chrystus („Bądźcie doskonali, jako doskonały jest Ojciec wasz, który jest w niebie”).
Nie tylko w życiu przyszłym, ale już na tym świecie los nasz zależy od tego, kogo uznamy za swego pana: szatana czy Pana Boga. Głęboko myli się każdy, kto sądzi, że to on sam jest panem swego losu. Choć ludzki umysł coraz lepiej rozumie otaczający świat, to jednak pełne poznanie jest od nas daleko. Co więcej, całej ludzkiej nawet wiedzy nie posiada żaden pojedynczy człowiek. Zatem decyzje podejmujemy w warunkach niepewności – wspierając się o porady innych ludzi oraz natchnienie pochodzące ze świata duchowego. Co jest warte natchnienie od tego, który jest potępiony, można łatwo odczytać z kart Ewangelii, choćby ze sceny ze świniami, które pod „natchnieniem” szatana same potopiły się w jeziorze. .
Dlatego też umysł nasz musi być otwarty na natchnienie pochodzące od Boga. I tu dotykamy problemu alkoholu. Nie trzeba być teologiem, aby dostrzec, na czyje działanie umysł ludzki otwiera się pod wpływem alkoholu – czy to konsumowanego w dużych czy małych ilościach. Tragedie rodzinne typu zdrady, rozwody, nędza czy bijatyki, wypadki drogowe czy kolejowe, niesprawni lekarze, ośmieszający się politycy czy też zwykli szeregowi ojcowie czy dziadkowie. Nie bez powodu indiańska nazwa alkoholu brzmi „woda ognista”. Jako że wiedzie na ogień nieugaszony, o czym zresztą mówił Pan Jezus. Nie tylko w ogień nieugaszony pójdą pijacy, ale i ci, którzy z nimi piją, sami nie uważając się za pijaków.
Uświadommy sobie więc jeszcze raz to, co przyrzekamy na chrzcie świętym: wyrzekamy się wszystkiego, co prowadzi do grzechu, aby nas grzech nie opanował. Czyli alkoholu też.
Wielu tłumaczy się, że przecież jak kto nieco wypije, toć to przecie nie grzech. Zapytajmy się zatem, czy złodziejstwem jest wyniesienie z lasu przez Jasia jednego małego patyczka. Myślę, że każdy się na samą myśl o takiej interpretacji uśmieje. Ale jeśli będzie to 10 metrów sześciennych takich patyczków? Tak też i jedna kropla alkoholu nikomu nie zaszkodzi – pewnie całkiem nic nie przedostanie się do krwi. Ale jak sobie „nakapie” litr spirytusu, to może skończyć w drgawkach śmiertelnych. Gdzie jest granica między nieszkodliwą, a szkodliwa ilością? Długo by jej szukać, zwłaszcza że jest płynna. Abstynencja jest taką cnotą, że nie potrzebuje wcale tej granicy szukać. Na pewno abstynent jej nie przekroczy.
Czy alkohol prowadzi do grzechu? Wiadomo, że po spożyciu niektórych rodzajów napojów alkoholowych ślady można znaleźć jeszcze po 48 godzinach. Czyli kierowca, który w sobotę sobie wypił, jeszcze w poniedziałek rano, siadając za kierownicą, będzie miał alkohol we krwi. Podobnie chirurg przystępujący do operacji. Okres dojrzewania męskich gamet wynosi ok. 72 dni. Jeśli więc w ciągu 72 dni przed poczęciem dziecka spożywał alkohol, to może być odpowiedzialny za tzw. wrodzone wady swego dziecka.
Zapytajmy się zatem siebie, czy zapraszając na alkoholowe wesele, po pijackiej nocy będziemy jeszcze „przechowywać” naszych gości przez 48 godzin bez alkoholu, a młoda para oraz wszyscy inni małżonkowie przez najbliższe dwa i pół miesiąca będą białymi małżeństwami. Żądanie chyba absurdalne. Zatem i organizowanie wesela alkoholowego jest absurdem.
W prosty sposób zauważamy, że trzeźwym trzeba być zawsze i wszędzie, czyli trzeba być wszechtrzeźwym. Co jest równoznaczne z abstynencją.
Na koniec refleksja nad słowami Pisma Świętego, zaczerpniętymi z księgi proroka Amosa (Am 6.1-7) dla tych, którym powierzono urząd przywódczy, urząd nauczycielski: „1. Biada beztroskim na Syjonie i dufnym na górze Samarii, książętom pierwszego z narodów, których słucha dom Izraela....... 6 Piją czaszami wino ..... a nic się nie martwią upadkiem domu Józefa. 7 Dlatego teraz ich poprowadzę na czele wygnańców, i zniknie krzykliwe grono hulaków.”.
Zobacz też artykuł Kultura wszechtrzeźwości, Prawo do wszechtrzeźwości