Małgorzata i Łukasz (2001)

Nasze wspólne życie zaczęło się dosyć wcześnie. Oboje mieliśmy po 19 lat i spotkaliśmy się w październiku na samym początku studiów. Już w grudniu mój mąż mi się oświadczył. Pamiętam, że odpowiedziałam mu wtedy, że „Serce mówi mi „tak”, ale muszę poczekać jeszcze na rozum”. I tak czekałam z odpowiedzią do lutego.

Zanim wzięliśmy ślub, minęły prawie 2 lata. Przez ten czas staraliśmy się dobrze przygotować do tego wydarzenia. Poznawaliśmy siebie, wartości, którymi kierujemy się w życiu, dużo rozmawialiśmy o przeszłości i przyszłości. Od samego początku naszego bycia razem pojawił się też temat czystości przedmałżeńskiej. Była ona ważna dla nas obojga, głęboko wierzyliśmy, że będzie ona miała duży wpływ na nasze późniejsze życie małżeńskie. I z perspektywy czasu możemy stwierdzić że ma. Czystość sprawia, że ludzie nabierają do siebie i swojej seksualności większego szacunku, daje poczucie pewnego rodzaju bezpieczeństwa, że jesteśmy oboje tylko dla siebie. Nie komplikuje życia, które bez czystości często uwikłane jest w zdradę, zazdrość... I podobno widać ją w małżeństwach – tak przynamniej twierdzi nasza koleżanka, która kiedyś wprost zapytała czy zachowaliśmy czystość przedmałżeńską, a kiedy usłyszała twierdzącą odpowiedź powiedziała: „Chciałam się tylko upewnić. Chciałabym aby moje małżeństwo było takie, jak wasze...” Co miała na myśli...?

W trakcie przygotowań do ślubu kupiliśmy sobie też książki o naturalnym planowaniu rodziny i zaczęliśmy sami studiować metodę termiczno – objawową. Nie wyobrażaliśmy sobie (i do tej pory nie wyobrażamy) innego sposobu na przyjmowanie na świat dzieci.

Nie ukrywam, że z takimi wartościami i sposobem myślenia wyglądaliśmy co najmniej na dziwaków, kiedy jako 21-letni młodzi ludzie poszliśmy na nauki przedmałżeńskie (tak nam się ułożyło, że każde z nas było na naukach oddzielnie w swojej miejscowości). Inne pary patrzyły z przymrużeniem oka, kiedy tak naturalnie wypowiadaliśmy się na temat czystości i planowania rodziny. To było trochę smutne. Na szczęście mamy wielu znajomych, którzy dodają nam wiary w to, że nie wszyscy młodzi ludzie prowadzą rozwiązły tryb życia i mają dziwne wartości.

Wydawałoby się, że nasze przygotowania idą właściwą drogą, że robimy wszystko jak należy... I wtedy zupełnie zaskoczyła nas reakcja rodziców męża, kiedy już realnie zaczęliśmy mówić o ślubie. Uważali, że to nie jest właściwy czas, podając przy tym niejednokrotnie przejaskrawione argumenty. Nawet rozmowa z moimi rodzicami nie pomogła. Była to dla nas bardzo trudna sytuacja, której zupełnie nie rozumieliśmy... Staraliśmy się przecież jak najlepiej przygotować do małżeństwa, nie podjęliśmy decyzji o ślubie nagle, daliśmy sobie prawie 2 lata na lepsze poznanie. Dla nas był to odpowiedni czas, ale nie chcieliśmy też za wszelką cenę zrobić rodzicom przykrości. Mieliśmy świadomość, że jeśli przystaniemy na ich decyzję to nasze narzeczeństwo trwać będzie latami, a jeśli „zrobimy po swojemu” to może to zaważyć na wiele lat na nasze wzajemne relacje z rodzicami. Nie wiedzieliśmy zupełne co zrobić, staliśmy na wielkim rozdrożu i potrzebowaliśmy jakiegoś drogowskazu. Dużo się wtedy modliliśmy, czytaliśmy Pismo Św. szukając podpowiedzi.

I dostaliśmy ją pewnego dnia... Było to jedno z najbardziej niesamowitych wydarzeń, jakie nas spotkały. Było to połączenie snu z rzeczywistością. Śniło mi się, że byłam u dziadków na wsi. Zadzwonił telefon i dziadek zawołał mnie, mówiąc że ktoś chce ze mną rozmawiać. W słuchawce usłyszałam męski głos: „Witaj. Mówi Ojciec Pio. Chciałem...” i rozmowa się urwała. Potem byłam u moich rodziców i ta sama sytuacja. Zadzwonił telefon i usłyszałam tym razem: „Tu Ojciec Pio. Chciałem Ci tylko powiedzieć...” – znów się urwało i obudziłam się. Zaczęłam dużo myśleć o tym śnie. Dlaczego przyśnił mi się właśnie Ojciec Pio? I co takiego chciał mi powiedzieć? Zjadłam śniadanie, wsiadłam w tramwaj i pojechałam na wykłady. Przed budynkiem, gdzie miałam zajęcia, znajdował się kościół. Kiedy przechodziłam obok niego, na jednej ze ścian zobaczyłam wielki plakat z napisem „Jeszcze raz chcę ci powiedzieć, że Jezus jest z Tobą. Ojciec Pio”. Po plecach przeszły mi ciarki, ale też w sercu zagościł pokój, zaczęłam odczuwać jaką wewnętrzną radość... To wydarzenie dodało nam sił, wiary w to, że nasza decyzja o małżeństwie właśnie teraz jest słuszna i że rodzice męża będą musieli się z tym pogodzić, bo dla nas to jest właśnie ten czas..

Ustaliliśmy w kościele datę ślubu i wynajęliśmy małą salę na wesele. Jakoś inaczej niż zwykle odbyły się nasze przygotowania do tego ważnego dnia. Bardziej skupiliśmy się na uroczystości w kościele. Wybraliśmy czytania (jedno czytał mój mąż, drugie nasz kolega), siostra zaśpiewała psalm, grał i śpiewał zaprzyjaźniony chórek a nasza koleżanka zagrała na skrzypcach. Nasze rodzeństwo zaniosło do ołtarza dary a my komentowaliśmy. Jednym z nich była czysta biała kartka symbolizująca nasze wspólne przyszłe życie. Prosiliśmy Boga, aby On sam ją zapisywał, oddaliśmy się Jego woli i prosiliśmy by kierował naszym życiem...

Po ślubie przeszliśmy pieszo na salę weselną. Wesele było bardziej spontaniczne niż planowane. Oprócz oczywiście podstawowych kwestii jak menu, wystrój, tort i to że będzie bezalkoholowe. Wesela z alkoholem wydawały się nam takie bezsensowne – pijanie ludzie, tańczący, śpiewający do kieliszka, często kłócący się, podszyte seksualnie zabawy oczepinowe... Ku naszemu zaskoczeniu tylko jedna osoba nie przyjęła zaproszenia, kiedy dowiedziała się, że wesele będzie bez alkoholu. Pamiętam też, że właścicielka lokalu, który wynajmowaliśmy, gdy dowiedziała się, że będzie wesele bezalkoholowe powiedziała „Czyli będą państwo się bawić tak do północy – do tortu i do domu?” odpowiedzieliśmy, że nie i salę chcemy wynająć do rana, bo bez alkoholu też można się dobrze bawić. I rzeczywiście tak było. Goście wyglądali na zadowolonych i część z nich powiedziała potem że pierwszy raz byli na weselu, gdzie ludzie nie pili a bawili się równie dobrze. Na weselu nie mieliśmy żadnego zespołu tylko sprzęt grający, gdzie każdy mógł włączyć swoją ulubioną muzykę. Na oczepiny moje ciocie zrobiły nam niespodziankę i zaśpiewały piękną ludową przyśpiewkę. To była naprawdę niezapomniana noc. Szkoda tylko, że brakowało rodziców męża (byli tylko na ślubie), ale musieliśmy to jakoś przyjąć..

Teraz mamy po 28 lat. Niedawno minęło 7 lat od naszego ślubu. Bez wahania możemy powiedzieć, że jesteśmy szczęśliwym małżeństwem, a właściwie rodziną, bo Bóg dał nam dwoje wspaniałych dzieci. W naszym życiu zdarza się wiele niesamowitych rzeczy, spotykamy na swojej drodze wspaniałych ludzi i tak namacalnie czujemy opiekę Boga. Choć nie brakuje też trudnych chwil, pełnych cierpienia, niezrozumienia, ale wtedy mój mąż przypomina mi o tej czystej kartce, którą zanieśliśmy Bogu na naszym ślubie i wraca do naszych serc pokój. Jestem mu za to bardzo wdzięczna.

Chwała Panu za wszystko co czyni w naszym życiu

[Łomża, sierpień 2009]