Bożena i Józef Mazurowie (17 lutego 1990)

Poznaliśmy się w duszpasterstwie akademickim ojców Dominikanów w Krakowie. Tam w czasie różnych spotkań, wykładów, wyjazdów rekolekcyjnych, dni skupienia a nade wszystko Mszy świętych tzw. "siódemek" (od godziny, o której były odprawiane) zawiązywały się mocne więzi koleżeństwa i przyjaźni. Było to środowisko, gdzie młodzi ludzie spotykali się na poważnych wykładach lub spotkaniach modlitewnych, ale także były wspólne wyjazdy w góry czy wreszcie wyjścia do kina, teatru lub na imieniny do znajomych Tam też zrodziła się i dojrzewała nasza miłość. Od samego początku z ufnością oddawana Panu Bogu. Okres narzeczeństwa (półtora roku) to dla nas bardzo piękny czas, który zawsze wspominamy z wielkim wzruszeniem. Długie rozmowy, spotkania z naszymi przyjaciółmi, wyjazdy organizowane w duszpasterstwie, codzienne listy pisane podczas rozstań, częste msze święte a także wspólna modlitwa i ulubiona adoracja Najświętszego Sakramentu w kościele oo. Jezuitów czy u sióstr Prezentek. Wszystko to było przygotowaniem do najważniejszej decyzji w naszym życiu dotyczącej powołania. Bardzo mocno wierzyliśmy, ze nasza miłość ma źródło w Bogu, który jest Miłością. Byliśmy przekonani, że tylko miłość zakorzeniona w Bożej miłości może najpełniej się rozwinąć. Dlatego na naszych zaproszeniach ślubnych napisaliśmy: "Myśmy poznali i uwierzyli miłości, jaką Boy, ma ku nam. Kog jest miłością: kto tnva w m i f ości, 1r\va w Bogu, a Bóg tnva w nim. " (l J 4,16) Kiedy zdecydowaliśmy się na Sakrament Małżeństwa bardzo pragnęliśmy, aby to był najpiękniejszy dzień w naszym życiu. Na początku pomyśleliśmy o oprawie Mszy świętej poprosiliśmy kilku bliskich nam księży, ale też wybraliśmy czytania i psalm, który wykonali nasi przyjaciele. Marzyliśmy o uroczystej Mszy św., na której spotkają się wszyscy najbliżsi z rodziny i nasi przyjaciele z uczelni, pracy i duszpasterstwa. Chcieliśmy też, aby nasze wesele było dla Pana Boga darem wdzięczności za naszą miłość. Co do wesela, to myśleliśmy raczej o małym przyjęciu, ale rodzice bardzo nas namawiali na większe. Od początku naszym pragnieniem było zorganizowanie wesela bezalkoholowego, głównie z tego powodu, że ja (tzn. pani młoda) byłam już od kilku lat w Krucjacie Wyzwolenia Człowieka, a ja jako pan miody od pewnego czasu też zrezygnowałem z korzystania z alkoholu (krucjatę podpisałem w imię jedności małżeńskiej dopiero parę lat później, w dniu urodzin żony). Byliśmy już po studiach, na tyle dojrzali i przekonani do swojej decyzji, że wierzyliśmy, iż uda się przekonać najbliższych do akceptacji tego pomysłu. Rodzice, mieszkający w środowisku robotniczej Trzebini gdzie miało być wesele, początkowo bardzo się obawiali, gdyż nigdy nie byli na takim weselu - był to rok 1990. Chcieli z całego serca ugościć wszystkich zaproszonych. więc przekonywali nas do podania wina lub w ostateczności chociażby lampki szampana na początek. Również dalsza rodzina i niektórzy znajomi księża byli zaskoczeni pomysłem Przekonywano nas, że zabawa się nie uda i goście szybko rozejdą się do domów. Delikatnie jednak, ale stanowczo prosiliśmy żeby nam zaufali, byliśmy już bowiem wcześniej na takich weselach
Poprosiliśmy o modlitwę w intencji pięknego przeżycia ślubu i wesela naszych najbliższych przyjaciół oraz siostry z jednego z krakowskich zakonów' klauzurowych i zabraliśmy się do organizowania tego dnia. W przygotowaniach mogliśmy liczyć na radę i pomoc ze strony znajomych ze wspólnoty Odnowy w Duchu Świętym Dzięki temu dotarliśmy do krakowskiego zespołu muzycznego "Corde", ktoi"y grywał już na weselach bezalkoholowych. Dowiedzieliśmy się również o działającej w duszpasterstwie akademickim "Na Miasteczku" specjalnej diakonii obsługującej tego typu wesela. Zdawaliśmy sobie sprawę, że w polskiej rzeczywistości zamiast alkoholu musimy gościom zaproponować naprawdę dobrą muzykę oraz wspólna i wesołą zabawę prowadzoną przez sympatycznych wodzirejów. O smaczne menu w dużych ilościach zadbali rodzice, wciąż zatroskani jak wypadnie to nietypowe wesele. Zaproszenie ślubne również zaprojektowaliśmy sobie sami. robiąc następujący dopisek: Z radością zapraszamy również na przyjęcie weselne do Domu Działkowca w Trzebini - Gaju. Narzeczem proszą o pomoc w dochowaniu przyrzeczeniu złożonego Parni Bogu, że przyjęcie będzie bez alkoholu, co jak wierzymy nie przeszkodzi w dobrej zabawie.
17. lutego 1990 roku w godzinie Miłosierdzia rozpoczęła się nasza uroczysta Msza ślubna, podczas której w obecności 4 kapłanów, naszych rodzin i wielu przyjaciół i znajomych ślubowaliśmy sobie miłość i wierność małżeńską. Na zakończenie Mszy św. ksiądz proboszcz przeczytał i wręczył nam życzenie przesłane przez ks. kardynała Franciszka Macharskiego: ,. Drodzy Nowożeńcy, pragnę wyrazić moją szczególną radość z lego, że zamierzacie urządzić Waszą uroczystość weselną bez napojów alkoholowych. Życzę, aby to odważne i szlachetne zamierzenie stale się wezwaniem dla innych do szerzenia chrześcijańskich obyczajów i do apostolstwa trzeźwości w naszej Ojczyźnie" (...). Po ślubie i życzeniach przed kościołem m.in. odśpiewanych po góralsku, udaliśmy się na przyjęcie, na którym było w sumie ponad 110 osób. Szczęśliwi i wzruszeni zajęliśmy miejsce dla nowożeńców pod obrazkiem M.B. Częstochowskiej i cytatem z Księgi Liczb, który sami wybraliśmy: Niech nas Pan błogosławi i strzeże. Niech Pan rozpromieni oblicze swe nad nami, niech nas obdarzy swą łaską.
Niezawodni okazali się nasi wodzirejowie - wysoki Grześ i niski Staś - którzy od samego początku potrafili wspaniałe rozbawić gości, ucząc ich wspólnej piosenki dla państwa młodych i poznając ze sobą rodziny. Również orkiestra była znakomita - świetnie współpracowała z naszymi wodzirejami - bardzo szybko zaczęły się wspólne zabawy, konkursy, do których na początku zapraszano gości z jednej rodziny i drugiej. Później już sami goście włączali się z ogromnym zaangażowaniem w kolejne gry i zabawy. Było wiele radości. W tańcach - polonez i walczyk dla państwa młodych - brała udział dokładnie cała sala, nikt nie został przy stołach. Roztańczoną salą, z ponad 50 parami, dyrygował wysoki Grzegorz, który wymyślał coraz to nowe figury i układy taneczne. Nawet niektórzy goście weselni łącznie z 70-letnimi ciotkami, nie mogli się nadziwić jak świetnie radzą sobie z polonezem, mimo iż niejednokrotnie tańczą go pierwszy raz w życiu. Na koniec jeden z kolegów przyznał nawet, że nie bawił się i nie wytańczył tak dobrze nawet na własnym weselu. Inni stwierdzili, że nie mieli ochoty korzystać zbyt często z obfitości stołów, żeby nie przegapić udziału w jakimś konkursie czy innej dobrej zabawie.
Kamery video nie były jeszcze wówczas tak popularne jak dziś, dlatego tylko część tych zabaw z początku wesela została zarejestrowana. Teraz tego żałujemy, gdyż można by wracać do tych wspomnień na nowo. Ale nawet ta jedna taśma długo po weselu krążyła wśród rodziny czy znajomych i z wielką radością była oglądana. Te osoby, które zrezygnowały z udziału w przyjęciu ze względu na brak alkoholu stwierdziły, że gdyby wiedziały, że można się tak świetnie bawić na weselu bez wspomagania procentami, to na pewno by przyjechały.
Wesele trwało do rana. Wszyscy ochotnie chcieli zostać na nim do końca, nawet najstarsi wiekiem goście nie chcieli dać się nad ranem odwieźć do domu. Jak mówili, nie chcieli stracić tego, co się jeszcze ciekawego wydarzy. I rzeczywiście uroczystość weselna zakończyła się około godziny szóstej rano wspólną modlitwą dziękczynną. Wszyscy goście weselni zebrali się w kręgu na środku sali i trzymając się za ręce odmówiliśmy "Ojcze nasz", a potem śpiewaliśmy radosne pieśni uwielbienia. Ostatnią, którą z mocą i wielką radością zaśpiewaliśmy była piosenka: "Ludzie, ludzie, których Bóg jest Panem szczęśliwi są ..." l dzięki Lasce Bożej doświadczamy tego każdego dnia w naszym małżeństwie i w naszej rodzinie już prawie 14 lat.