"Panie Boże proszę Cię, abym miala w przyszłości dobrego męża..."
Taką modlitwę pamiętam z mojego dzieciństwa. Bardzo często w swoich słowach,
pewnie nie do końca świadoma, że tak właśnie być powinno, prosiłam Boga o dobrego
męża. Pamiętam również, że prosiłam także o to, by nie pił alkoholu.
Tak naprawdę, pewnie do dnia dzisiejszego nie przypomniałabym sobie tej prostej,
ale szczerej i w tak bardzo prosty sposób zanoszonej modlitwy, gdyby nie pierwszy zjazd
małżeństw, które organizowały wesela bezalkoholowe.
Może sięgnę pamięcią do czasu mojego (naszego) ślubu.
Nigdy o tym nie myślałam i nie planowałam takiego wesela, stało się jednak inaczej.
Powiedzmy, że moja droga była nieco ułatwiona, gdyż dwa lata wcześniej starsza siostra
Ania ze szwagrem Tadeuszem jako pierwsi w rodzinie zorganizowali wesele
bezalkoholowe.
Nie zastanawialiśmy się długo. Mój mąż Robert zgodził się od razu na tę
propozycję. Oczywiście były obawy, ale tłumaczyłam sobie, że jeżeli ktoś poczuje się
obrażony, czy dotknięty znaczy to, że nie my jesteśmy dla niego najważniejsi, tylko....
no właśnie - "wesoła zabawa" przy kieliszku...
Czułam się szczęśliwa, przyjechali niemalże wszyscy zaproszeni goście. Miałam
tę pewność, że przybyli dla nas. Cieszyłam się, że mogliśmy pokazać rodzinie
i znajomym, iż dobra zabawa jest możliwa również bez alkoholu. Nasze wesele trwało
do samego rana. Właściwie nikt nie narzekał, a wręcz podkreślał, że z pewnym
powątpiewaniem szedł na tę uroczystość, mile się później rozczarowując.
Podczas przymiarek do zorganizowania takiego wesela wyobrażałam sobie, że
ze strony kapłana spotkamy się z ogromną radością i akceptacją. Tak jednak nie było
Muszę wyznać, że nosiłam wtedy w sercu smutek, czy może żal, czułam pewne
osamotnienie. Później tłumaczyłam sobie, że przecież, jeżeli uda się nam uczynić coś
dobrego, to nie po to, aby inni nas chwalili i podziwiali. Ta myśl jakoś łagodziła moje
niepokoje. Czas mijał.....
Po ośmiu latach usłyszałam o pierwszym ogólnopolskim zjeździe małżeństw wesel
bezalkoholowych "Przeżyjmy to jeszcze raz" w Kamesznicy, które zorganizował
ks. Władysław Zązel.
Mój mąż był za granicą. Siostra Ania z mężem Tadeuszem jadą..., co robić!
Pragnęłam tam być! Krótka decyzja... jadę!
Kamesznica..., przepiękna góralska wioska, góralskie chatki, góralskie stroje,
góralskie zespoły, śpiewy, góralskie dzieci, szum górskiego potoku, wreszcie niezwykła
góralska gościnność. Wieczór..., modlimy się i śpiewamy z franciszkańskim zespołem
..Biedaczyna". Na słowa pieśni "Zapada zmrok" myślami przenosimy się na Watykan,
tu z góralami jesteśmy jakby bliżej Papieża! To niezwykle, te chwile wzruszeń na zawsze
pozostaną w mym sercu! Nikogo nie znamy, a wszyscy są tacy bliscy...
Sobota..., Msza św., konferencja, goście - państwo Polakiewiczowie z Radia
Maryja. Wreszcie najgłębsze chyba przeżycie wyjazd do Skoczowa, gdzie niespełna trzy
miesiące wcześniej był Ojciec Święty. Wchodzimy na górę, stoi jeszcze ołtarz, nagle
zrywa się wiatr, burza..., nie odchodzimy. Słuchamy słów ks. Władysława... jesteśmy
jakby na górze Tabor - mówi - tam Chrystus umocnił swoich uczniów..., błyskała
pioruny. Jakże czujemy się poruszeni, to miejsce, ta pogoda to nie jest przypadkowe'
Dziękuję ci Boże za to, że tu jestem! Dziś Chrystus umacnia nas!
Wracamy z góry. Jest czas na refleksję, na rozmowę. Wymieniam myśli
z Księdzem: "Nigdy nie spodziewałam się, że po ośmiu latach nasze wesele odbije się
echem i to gdzieś daleko w Polsce, że ktoś zechce, jeszcze o tym pomyśleć, do tego
wydarzenia wrócić, zauważyć... Dziekuję Księdzu za to zaproszenie'"
Ksiądz wyraźnie czuł się szczęśliwy, choć pewnie trudu Mu nie brakowało.
Zauważyłam, że bardzo cieszy się z tego, co powiedziałam. Ta radość była obopólna.
Kiedy nastał wieczór zaskoczono nas miłą niespodzianką, którą była wspólna
zabawa do białego rana przy muzyce góralskiej.
Następnego dnia przyszedł czas podsumowań. Wszyscy byli zgodni, co do tego, że
ten zjazd, to dla nas czas dobrych rekolekcji. Każdy mówił "w następnym roku.. ", a tu
okazało się, że ks. Zązel nie miał tak odległych planów. Jednak nikt z nas obecnych, nie
wyobrażał sobie, abyśmy mieli się już nie spotkać. Ta sytuacja była trochę zaskakująca
i może kłopotliwa dla Gospodarzy.
Gdy przyszedł moment rozstania i dzieliliśmy się swoimi przeżyciami, pragnęłam
podziękować za to, co uczynił dla nas Ksiądz Władysław. Nie potrafię tak barwnie
i wylewnie wyrażać swych uczuć, więc w prosty sposób powiedziałam:
"Dziękujemy Księdzu bardzo za zorganizowanie tego jakby wesela wesel..."
Wtedy Ksiądz radośnie powiedział: jakie ładne określenie, ho czyż nie jest to wesele
wesel'. Padła nawet propozycja, że może taką przyjmiemy nazwę?
I rzeczywiście drugi zjazd odbywał sie już pod takim hasłem
Zdaję sobie sprawę, że nazwa nie jest aż tak ważna w całym dziele,
jakie niesie ze sobą idea tych spotka.
Jednak jest jakąś moją osobistą radością, którą chciałam się podzielić.
Dziś na progu dziesiątego już zjazdu pragnę wyrazić szczególną wdzięczność,
Ks. Władysławowi Zązłowi za to, że małżeństwom całej Polski, które organizowały
wesela bezalkoholowe tak wiele ofiarował. Dane mi było uczestniczyć w pięciu kolejnych,
począwszy od pierwszego zjazdów. Nie sposób zapomnieć pierwszego, gdy jechaliśmy
w "nieznane". Nie sposób zapomnieć ponownej wizyty w Kamesznicy, gdzie czuliśmy się
już jak w domu. Nie sposób zapomnieć Zamościa, gdzie mogliśmy uczestniczyć
w zaślubinach i bezalkoholowym weselu Młodej Pary (biesiadników było ok. 300 osób).
Nie sposób zapomnieć spotkania u stóp naszej Jasnogórskiej Pani. I wreszcie nie sposób
zapomnieć V Zjazdu, którego najpiękniejszym zwieńczeniem była audiencja
u Jana Pawła II w Watykanie. Może jeszcze krótka refleksja dotycząca tego wydarzenia.
Marzeniem chyba każdego Polaka jest spotkanie z Ojcem Świętym. Takie, nosiłam
również ja w swym sercu. Wiedziałam jednak, że dla mnie jest to wręcz nierealne...
Był w moim życiu taki szczególny dzień, kiedy miałam przystąpić do spowiedzi
wielkopostnej. Pamiętam, że miałam wtedy sen, w którym Ojciec Święty wziął mnie
na kolana i przytulił. Kiedy się obudziłam czułam wielką radość choć był to tylko sen.
Spowiedź, którą odbyłam stała się jakby głębszym przeżyciem.
Jak wielkie zdziwienie ogarnęło mnie, gdy zupełnie niespodziewanie, właśnie dzięki
ks. Władysławowi mogłam wyjechać do Rzymu, a było to równo rok od tamtego
wydarzenia. Pamiętam, była Uroczystość Zwiastowania NMP 25 marca 1999 roku.
Później, Niedziela Palmowa 28 marca i uroczysta Msza Święta w Bazylice Św. Piotra.
Każdy marzył, ale nikt nie śmiał głośno mówić... Czy się uda? Ksiądz Władysław zniknął,
po długim oczekiwaniu w tak prostym geście sięgnął do wewnętrznej kieszeni swej kurtki
i powiedział "mam"! Były to wejściówki na audiencję prywatną... W oczach
łzy.. .uczucia, których nikt chyba nie zdoła opisać.
Spotkanie z Ojcem Świętym..., błogosławieństwo dla naszej kochanej rodziny
góralskiej Marysi i Jędrka Baboniów z Dziećmi. Jak czułym wzrokiem ich objął?! To nie
było spotkanie tylko z nami, to było spotkanie z ukochaną swoją ojczyzną - POLSKĄ!
Jestem przekonana, że to i wiele zdarzeń z mojego życia są dowodem stałej troski,
jaką Bóg obdarza swoje dzieci. Niedawno przeżywaliśmy 16 rocznicę ślubu. Dziękujemy
Bogu za cztery wspaniałe córki Karolinę, Agatę, Wiolettę i Gabrysię, które są
najpiękniejszym naszym darem i wyrazem Jego miłości.
[Jelenia Góra, 2003]